Pisałam już chyba o tym, że czas letni, przez większość wykorzystywany na odpoczynek i podróże, dla mnie kojarzy się z nadmiarem roboty i goniącymi terminami i dlatego na przyjemności blogowe czasu brak. Jednak pojawiający się ostatnio tu i ówdzie w rozgłośniach "rainbow" przywołał nagłą i nieodpartą chęć nabazgrania trzech słów o wykonawcy.
W czasach licealnych, odległej w czasie i przestrzeni galaktyce :), słuchaliśmy muzyki z monofonicznych magnetofonów a zwyczajem było pożyczanie sobie tzw kaset ze zdobyczną a nieraz zaskakującą zawartością. I tak właśnie pewnego ponurego, jesiennego, wieczoru zostałam rozłożona na łopatki a potem wgnieciona w mozaikę parkietową mojego pokoiku choć głowa dzielnie pozostała jednak gdzieś na wysokości głośnika. I nie mogłam przestać słuchać. Nie bardzo rozumiałam też co się dzieje i dlaczego bo generalnie tkwiłam w klimatach muzycznie alternatywnych. Wsiąkłam na dobre a była to prawie cała dyskografia, jak się nietrudno domyślić, zespołu Led Zeppelin. I ta miłość, choć w dojrzalszej już formie trwa do dziś.
Teleportujmy się teraz szybciutko do roku 2006 i miasta Ostrava gdzie zostałam prawie ale za to niezwykle przyjemnie porwana :) przez koleżanki i kolegów z zespołu Soomood (o nich już było). I tam oto okazuje się ( o ja, niezorientowana, oderwana od małych dzieci, wyrodna matka), że finałową gwiazdą festiwalu Colours of Ostrava jest Robert Plant. Odsuwając myśli o porzuconych i niechybnie osieroconych dzieciach prę w najdzikszy, rozszalały tłum pod samą scenę. No i mam przy sobie jeden atrybut pt. aparat fotograficzny no to go używam. Co prawda nikt wokół mnie takiego nie posiada (hehe), w fosie pusto a ze dwóch ochroniarzy próbuje mnie zabić. Na szczęście tylko wzrokiem bo dzieli ich ode mnie bariera z metalu i falującego tłumu.
Dziś w przypływie sentymentu, odgrzebałam dwa zdjęcia z tego ekscytującego przeżycia. Może kiedyś przyjdzie czas na więcej, na razie drzemią gdzieś głęboko na dysku tuż obok "immigrant song" i "when the levee breaks".
W tym roku w Ostravie ponownie jako gwiazda pojawił się Plant ale ja już niestety wcześniej wykorzystałam swoje festiwalowe okazje. Maybe next time.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz